Nie muszę do korzeni wracać... we mnie są.

Mags w środowisku naturalnym, mentalny “tempomat góra dół”, zero napinki, tyle radości!


Tym razem to był po prostu impuls “jedziemy za 2 tygodnie na Janosika”? 

Gdzieś tam w głębi jednak chodzi o cel, który będzie większy i silniejszy, niż strach, oraz o możliwość brodzenia przez prawie 40 min w śniegu o tak w ramach rozgrzewki, której wciąż nie robię przed zawodami.

Tak więc dwa i pół kilometra niczym śnieżne gejsze kroczek za kroczkiem podążaliśmy śladem, który robił nam Jorge przedzierając się w śniegu dosłownie po jajca. Fajni Ci biegacze Janosikowi, tacy nie za poważni ;) 



Z Łapszanki tym razem nie widać Tatr, a wiem, że tam są majestatyczne, dostojne i dumne, no więc czas spoważnieć, Rafał przyspiesza, zbiegowy kocur mu się włączył, powodzenia, mocy, radochy i do zobaczenia na mecie. 


To jest ten moment, kiedy wyłączam głowę, puszczam każdą “pomocną dłoń” i sprawdzam poziom odwagi i wiary we własną sprawczość. Magiczne podłączenie się do natury, łapię zachwyty kończące paplaninę w głowie i w ogóle. Jak dobrze móc wyczarować sobie dobrostan poza znaną strefą komfortu.


Niby nic, a jakże dużo, nieprawdaż? Powrócić do podstaw i źródeł. Po prostu pobiec. I fajnie rozpocząć sezon włócząc się tak, jak uwielbiam.



Wierz w siebie bardzo, to od Ciebie wszystko zależy”, powtarzam sobie w myślach słowa Marceliny. To jest ważne.


5 miejsce w kat, let the good vibes roll.

I żodyn tak na mecie nie wita, jak Sławek, żodyn!

Hej!


Komentarze